chwilami z zadowolenia mruczała jak kot,
a gdy przykucałam, by zrobić jej portret jak się patrzy,
to natychmiast podbiegała
i tymi cudnymi oczętami normalnie domagała się pieszczot,
także o portrecie już nie było mowy.
Ach te pazurki :-)
Niezwykle towarzyska,
nie miała najmniejszej ochoty rozstać się z nami,
na szczęście zainteresowała się innym psem
i pozostała, mam nadzieję, w dzielnicy swego zamieszkania.
A tak w ogóle, to jestem pewna,
iż udało się jej wyleczyć mnie z marcowej niemocy,
gdyż tylko do momentu spotkania z nią szłam bez sił i ducha, tak tylko noga za nogą.
