Wypełniający sobą coraz większą przestrzeń pokoju,
budzi mnie miażdżący cień.
Wyczuwam obecność.
Kogoś?
Czegoś?
Na pewno wroga.
Powieki z wielkim trudem otwierają się,
lecz oczy nie dostrzegają żadnego zagrożenia,
chcę, ale nie mogę wstać,
wysyłam rozpaczliwe polecenie do dłoni;
zapal światło i przepędź to coś.
Ręka odmawia posłuszeństwa,
powieki się zamykają,
wzbiera we mnie przerażenie i bunt.
Nie! Nie poddam się!
Moja dusza krzyczy,
ciało jej nie słucha.
Cień odebrał siłę, ale nie wolę,
myśl z determinacją biegnie po ratunek;
Zdrowaś Maryjo…
Ojcze nasz …
I gdyby nie ciągle wyczuwalna obecność cienia,
rano myślałabym, że to był tylko zły sen.
