Ostatnia chwila by wędrować jeszcze niezatłoczonymi stokami.
Dla zmylenia przeciwnika przygotowałam niewielką kobiałkę i wyruszyłam na grzyby. Koszyczek sprytnie zostawiłam w samochodzie, by nie trudzić się zbieraniem runa leśnego.
Najpierw trzeba wykupić bilet wstępu do Babiogórskiego Parku Narodowego za 5 PLN, jakoś tak się składa, że żadne ulgi mi nie przysługują, ale bilet ładny, widokówką jest, można nakleić znaczek i wysłać sobie do domu, a niech sąsiedzi widzą, że kartki dostaję.
Początek każdej drogi wydaje się być łagodnym i niemęczącym spacerkiem, im wyżej tym piękniejsze widoki.
Przestrzenie porośnięte lasami z wolna pozostawiamy za sobą. Człowiek czuje się wielki, kiedy patrzy na wierzchołki drzew z góry.
Gdzieś tam w oddali majaczy Diablak.
Rzut oka na Sokolicę 1367 m. npm
a dopiero co tam byłam.
Dookoła tętniące życiem morze kosodrzewiny.
Kolejny pagórek, wydaje się, że to już tuż
tuż
Dopiero, kiedy wiatr chce urwać głowę jest się blisko celu.
W oddali widać zalew na Słowacji.
Dla lecących helikopterem wydajemy się być małymi ludzikami.
Szczyt zdobyty,
można wracać.
Już tak całkiem na koniec chciałam się oprotestować.
No bo jak to tak może być, by Babia Góra była bez trudu widoczna z Gubałówki, a z Babiej Góry nie można było dostrzec Gubałówki. Jestem oburzona.