czwartek, 29 lipca 2010

Hawiarską Drogą na Małołączniak (II)

Na czym to skończyliśmy ostatnim razem?
Aha, już wiem.
Potem żleb się rozszerza i wychodzimy na połogi grzbiet nazywany Czerwonym Wierchem, to ten sam, który ku Dolinie Małej Łąki urywa się ścianami Wielkiej Turni (1847 m).
W tej okolicy odnotowano kilka śmiertelnych wypadków z powodu zabłądzenia.
Pamiętaj, gdy schodzisz tym szlakiem, należy skręcić w lewo.



No dobrze, będzie zagadka; co my tu widzimy?



Robimy zbliżemie i możemy podziwiać turystów zdobywających Giewont. Och, nie, ja się tam nie wybieram, także jak ktoś chce bawić się w zdobywcę, to proszę bardzo, ale beze mnie.



Jeszcze rzut oka z lotu ptaka na Wielką Polanę Małej Łąki i chyba już nikt nie ma wątpliwości zwłaszcza po ostatnim naszym spacerze, dlaczego właśnie to miejsce skradło nam serce.



Tato, tato, szybowiec.



Gdzie? No tam. Wokół Giewontu sobie szybuje.



I z tego oto pięknego miejsca gorąco pozdrawiamy wszystkich szybujących w przestworzach i pozwalamy sobie na symboliczne podarowanie Im tego oto pięknego kwiatka :-)



Wędrujemy teraz wypukłością grzbietu, który od wysokości 1840 metrów, aż po szczyt Małołączniaka pokryty jest skałami krystalicznymi. Podziwiamy widoki i dajemy się owiewać bardzo silnemu zimnemu wiatrowi. W takich oto chwilach pomagają mi się stabilnie trzymać na nogach moje nadprogramowe kilogramy, te same, które przy drapaniu się pod górę bezlitośnie przeszkadzały.



Już w lipcu czerwienieje rosnący tutaj granitolubny zespół situ skuciny oraz boimki dwurzędowej i właśnie kolor tychże roślinek dał początek ludowej nazwie Czerwonych Wierchów.



Grzbiet nie chce się skończyć, ale w końcu i my dotrzemy na wysokość 2096 metrów i będzie nam dana możliwość podziwiania cudownych widoków z Małołączniaka, innymi słowy alpejski widok na Tatry Wysokie zaliczany do najpiękniejszych w Tatrach Zachodnich.