Na Gubałówkę Walową Górą.
Mijam ruinę, która kiedyś była bardzo ładną chałupą.
Z zewnątrz można się nią pozachwycać,
ale zdecydowanie odradzam zaglądanie do środka.
Do wyboru mam oznakowany szlak nad potokiem
w cieniu drzew
lub ścieżkę na przełaj przez pola.
Zdecydowanie ciepłolubna wybieram słoneczną trasę,
lasem też będzie za chwilę
tak na moje oko ta jodełka nie zmarnowała czasu tej wiosny
Sporo świerków już się nie zieleni,
nawet kora z nich spadła.
By przejść deptakiem na Gubałówce trzeba poruszać się ślimaczym tempem, nie lubię tego jarmarku cudów, staram się ten odcinek jak najszybciej pokonać.
Przystaję tylko by podziwiać jak ludzie bawią się w parkach linowych, przyjemnie się patrzy na tych, którzy świetnie sobie radzą. Z moich obserwacji wynika, że przyglądających się jest zdecydowanie więcej niż tych uwiązanych do liny.
Ten śnieg pod Giewontem coś mi przypomina.
Dotarłam do górnej stacji kolejki linowej na Butorowym Wierchu, która administracyjnie znajduje się w granicach miasta Zakopanego, by zjechać nią do dolnej stacji usytuowanej w Kościelisku.
Chwila stresu przy wsiadaniu i już można rozkoszować się widokiem panoramy Tatr, fotki na aby-aby, przejrzystość powietrza marna, gdyż wszystko kwitnie i pyli oraz mnóstwo owadów i dymów w powietrzu.
Krzesełka poruszają się płynnie, czasami zatrzymują się, co oznacza, że ktoś miał problem ze wstaniem z nich, nikomu to oczywiście nie przeszkadza, gdyż pogoda piękna, słońce, delikatny wiaterek i ach te widoki. Podczas postoju chcę zrobić fotki, ale wtedy w paradę wchodzą mi sąsiednie krzesełka.
Zbliża się moment zejścia na ziemię, ostatnie pstryknięcie, chowam aparat. Wsiadanie to jednak betka w porównaniu z wysiadaniem. Na dole czeka dwóch panów by pomagać wstawać, wyciągam rękę i silna dłoń ułatwia mi opuszczenie krzesełka. Mojemu towarzyszowi podróży tak się podobała przejażdżka, że nie chciał puścić poręczy siedzenia i został siłą ściągnięty na ziemię, tym razem nie udało mu się od razu wrócić na górę.